czwartek, 30 września 2010

Uzasadnienie na piśmie

O wykorzystywaniu potencjału życiowego, o tym jak rzeczywistość weryfikuje zamierzenia i o książkach z Marią Biłas - Najmrodzką, pomysłodawczynią projektu społecznego "Wędrujący klub czytających dzieciom" rozmawia Katarzyna Żak.

Jak w kilku słowach opisałaby pani swój projekt?

Wędrujący Klub czytający dzieciom to projekt, który realizuje się w domach dziecka, szpitalach dziecięcych, przedszkolach integracyjnych. Mówiąc krótko – wszędzie tam, gdzie dzieci są w sytuacji trudniejszej i mają w życiu pod górkę.


Skąd wziął się pomysł by powstał Wędrujący klub czytających dzieciom?

Z pewnego rodzaju filozofii życiowej. Teraz mamy pewien potencjał do zagospodarowania,
znacznie miej obowiązków niż miałyśmy przez całe życie, i świadomość , że ten potencjał można wykorzystać, przekuć na coś, co może się jeszcze komuś przydać. Wreszcie, człowiek ocenia swoje siły, możliwość stworzenia takiej grupy wolontariuszy, która podziela to samo zainteresowanie i może sprostać temu fizycznie mimo pewnego wieku. A nasza grupa to dziewczyny w wieku od 55 do 80 lat.

A jak to się wszystko zaczęło?

Przeczytałam w Polityce zaproszenie do konkursu, na projekt dla ludzi 55+. Było to ogłoszenie, które przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności wprowadzało Towarzystwo Inicjatyw Twórczych "ę". Wysłałam zgłoszenie, sprawa ucichła, i nawet nie sprawdzałam czy przeszłam do następnego etapu, czy nie. Wtedy odezwało się "ę" - informując, że dostałam się do następnego etapu. Zdziwiło mnie to ogromnie. Wyobrażałam sobie, że skoro jest to konkurs, na taki projekt, dla całej Polski to wiadomo ile tych projektów staje. Rzeczywiście, stanęło ich ponad czterysta czterdzieści. Z tego do drugiego etapu przeszło osiemdziesiąt, i ja się tam znalazłam. I tak związałam się z bardzo dobrym stowarzyszeniem, w którym są młodzi, bardzo kreatywni ludzie.

Wiadomo, że takie przedsięwzięcie to logistyczne wyzwanie. Jak sobie pani z nim poradziła?

Żeby nie powodować dodatkowych, niepotrzebnych kosztów, wszystkie nasze szkolenia, przygotowanie materiałów, książek odbywa się na spotkaniach u mnie w domu. Potem każdy idzie w wyznaczone miejsce i raz w tygodniu spotyka się tam z dziećmi. Czyli tych spotkań w efekcie zrobiło się strasznie dużo.
W ubiegłym roku pracowałyśmy jak stachanowcy. Miało być dwadzieścia spotkań, a było sto. To już nie są żarty.

Zdarzyło się, że miały panie tremę? Gdzie najtrudniej jest przełamać pierwsze lody?

Cały czas miałyśmy, i mamy tremę. Co prawda nie znam się na aktorstwie, a nasze kontakty
z dziećmi są kameralne, ale jest coś takiego, że ze sceny pani nie skrzywdzi ludzi, więc tam jest łatwiej.
Najtrudniej jest w domach dziecka. To kawał ciężkiej pracy z tymi biednymi maluchami,
które mają niedosyt wszystkiego. Dwie z nas odeszły, bo nie były w stanie wytrzymać pracy. Dla tych dzieci jest to również rekompensowanie dodatkowych potrzeb: indywidualnego zainteresowania, pochwał.
Niektóre z nich wychodzą do domu tylko na weekendy, inne nie mają nawet tego.
Myśmy sobie założyły, zwłaszcza u tych dzieci z domów dziecka, że jeśli chociaż jeden procent z nich zacznie dobrowolnie wracać do książki, to jest to wielki sukces.
Każda rzecz którą dostają zamienia się w jakiś niewyobrażalny skarb.
Wszystkie pieniądze, jakie miałyśmy przeznaczone na bilety dla nas, wszystko to zostało zamienione na to, co dzieciom może sprawiać przyjemność.


Czy przy wyborze książek panuje jakaś specjalna selekcja? Jak wygląda takie wspólne czytanie?

Korzystamy z książek, które są w pewnym spisie, poza tymi które wynajdujemy same. Mamy taką
manię, by co jakiś czas dzieci uczyły się z nami wierszyków. Są one przerywnikami pomiędzy czytaną prozą. Na początku czyta się dzieciom krótkie fragmenty, robi przerwę, a w jej czasie dzieci zazwyczaj coś ilustrują albo dopowiadają. Wszystko po to, by im się to tak szybko nie znudziło, wtedy cały sens
czytania i to, po co się to robi, przestaje istnieć. Jeżeli dziecko się znudzi, to więcej nie będzie chciało
do książki wrócić. A my docelowo zmierzamy do tego by tę pasję w dzieciach zaszczepić.


Pomijając to, że czyta pani książki dzieciom, wspólnie z  Elżbietą Narbutt napisała też pani
własną – ‘Bigos w papilotach’ - która w zeszłym roku trafiła do księgarń. Skąd z kolei ten pomysł?

Długo rozmawiałyśmy z Elżbietą. Ona ma za sobą 40 lat dziennikarstwa, a ja 40 lat bujnego życia zawodowego we wszystkich innych zawodach. Najpierw gadałyśmy, później pisałyśmy. Elżbieta uznała,  że zwarto zrobić z tego książkę.
Nie mając żadnego doświadczenia na tym polu, zabrałam Elżbietę i pojechałyśmy zostawić maszynopis
w Świecie Książki. Wydawnictwo, które prowadzi ogromną działalność edytorską dobrze się o ‘Bigosie’ wypowiedziało, żeby nie powiedzieć bardzo dobrze. Miałyśmy wtedy jedynie 40 stron książki, co ze strony autora jest podobno ogromną bezczelnością - zawieźć taki materiał i zapytać co o tym myśli (śmiech).
Potem dopisałyśmy resztę. Wydawnictwo znowu się dobrze wypowiedziało. Miało jednak wątpliwości.
Był to początek kryzysu i ze strony wydawcy pojawiły się obawy czy znajdą się czytelnicy.
Świat Książki dał nam uzasadnienie na piśmie, padło wiele komplementów, ale z uwagą, że oni wydają książki w ogromnych nakładach. A my jesteśmy w tej sytuacji, że oba nazwiska są nieznane na rynku od tej strony, i trudno jest promować dwie siedemdziesięcioletnie autorki tylko dlatego, że im się podoba książka. Z tą jednak uwagą, że każde mniejsze wydawnictwo nam to weźmie. I to się sprawdziło.

rozmawiała Katarzyna Żak.

Czyje te ogary?

Niedawno usłyszałam w radio młodą redaktorkę, która powiedziała tak: „Jak mawiał nasz wieszcz,
Adam Mickiewicz, ogary poszły w las”. Ręce mi opadły, albo jak mówi młodzież – kopara. Napiłam się
wody i oprzytomniałam.

Co mnie tak wzburzyło? To, że młoda osoba myli Żeromskiego z Mickiewiczem? A cóż w tym
dziwnego, skoro ludzie nie czytają książek. Z różnych powodów. Młodzi, bo je nudzą, starzy – bo są
za drogie, bądź wzrok nie pozwala. Ja też nie czytam, a przyczyną są oczy. Bardzo nad tym boleję.

Na moim biurku leży stos książek nagranych na płyty i zabieram się do nich dość opieszale. Taka książka na krążku wymaga oprzyrządowania. Mam odpowiednie urządzenia, ale brakuje mi akurat baterii, albo ochoty oplątać się kabelkami i siedzieć ze słuchawkami na uszach. Co innego normalna książka
- ta nie potrzebuje niczego prócz oczu. Można ją czytać w dowolnych, najdziwniejszych miejscach.

Przyjemnie szeleści przy przewracaniu kartek. Jeśli czegoś nie zrozumiałam lub zapomniałam, zawsze
mogłam wrócić do poprzedniej strony, bez przewijania, naciskania guzików i dodatkowych czynności.

Słowem, książka i ja współżyłyśmy ze sobą cicho, spokojnie i intymnie.
W moim domu książki są wszędzie. Odkurzam je starannie, biorę do ręki, potrzymam chwilę i odkładam na swoje miejsce. Wpadam w złość gdy jakaś kuma pożyczy którąś z nich i nie oddaje.

Nie potrafię sobie wyobrazić domu bez książek, za to wypełnionego gadającą elektroniką.
A swoją drogą, jak ubogie byłoby życie osób niewidomych, gdyby nie mogły korzystać z dobrodziejstw książek mówionych….

Elżbieta Narbutt  - Eysmont

wtorek, 28 września 2010

Książki...

Nie da się ukryć za oknem jesień. Z każdym mniej będzie coraz mniej słońca, a w zamian chmury i leniwy deszcz... no i wieczory długie i chłodne. Teraz można bezkarnie wziąć ulubioną książkę umościć się wygodnie w fotelu lub na kanapie, zaparzyć malinową herbatę, okryć kocem i zatopić się w lekturze. Książki lubią jesień.

Książkom właśnie i wszystkiemu co z nimi związane poświęciliśmy kilka spotkań naszej redakcji, efektem naszych rozmów i dziennikarskiej pracy jest seria artykułów, którą zaczynamy prezentować dzisiaj.
Zaczynamy od tekstu Julki, która pisze o tym jak trudno siedemnastolatce samodzielnie zapisać się do warszawskiej biblioteki i o tym jak pomógł jej w tym dziadek, wątkowi bibliotecznemu poświecimy zresztą trochę więcej uwagi, czy są to miejsca przyjazne seniorom, pewnie wszystko zależy od biblioteki - ciekawe jakie są państwa doświadczenia - czekamy na listy w tej sprawie.

Ponadto przyjrzeliśmy się warszawskim księgarnio- kawiarniom, będzie trochę o historii warszawskiej Pragi, spotkaliśmy też się z pomysłodawczynią Wędrującego Klubu Czytających Dzieciom - Marią Biłas - Najmrodzką, mamy też własną propozycję książkową na jesienne wieczory, ale o tym w kolejnych odsłonach naszego bloga.
Zapraszam do czytania i komentowania.

Karolina Pluta

Bez dowodu w Warszawie

Chociaż osoby poniżej 18 roku życia potrafią być samodzielne i odpowiedzialne, czeka na nie cała gama irytujących przeszkód, nawet gdy do przekroczenia magicznej granicy wiarygodności brakuje im tylko kilku nieistotnych miesięcy.

Dziś dużo mówi się o nieprzystosowaniu miasta do potrzeb osób starszych, ale także młodsze pokolenie styka się z tym problemem. Obecnie do Warszawy przyjeżdża do szkoły wiele osób poniżej 18 roku życia. Często wynajmują pokoje, mieszkania lub, tak jak ja, zatrzymują się u rodziny. Faktem jest, że pierwszy problem to znalezienie miejsca zamieszkania. Coraz więcej ogłoszeń o wynajem zastrzega sobie, że mieszkanie przeznaczone jest dla osób po 35 roku życia lub małżeństwa z dzieckiem. Niemniej jednak najbardziej, wytrwałym nastolatkom udaje się usamodzielnić i znaleźć potrzebne cztery kąty.
Od 16 roku życia, na początku liceum, zgodnie z prawem można już szukać zatrudnienia. W praktyce coraz wcześniej stajemy się niezależni od rodziców. Mimo to czekają na nas absurdy biurokracji.
rys. Marta Zabłocka

Przykład: aby zapisać się do biblioteki publicznej należy mieć ukończone 18 lat lub przyjść z osobą pełnoletnią. Wyobrażamy sobie, że rodzice nie będą mieli nic przeciwko temu aby przyjechać do Warszawy w godzinach pracy biblioteki, by zaprowadzić tam swoje 17-lenie dziecko i podpisać wniosek o kartę. Ta wizyta rodzica daje bibliotece dużo większą gwarancję, że delikwent nie będzie gubił książek, niż gdyby zakładał kartę samodzielnie. Biblioteki jednak są skłonne iść młodzieży na rękę. Na przykład ja potrzebowałam jedynie pisemnego upoważnienia mojego dziadka do korzystania z jego karty. A nawet, z uwagi na zdrowie, dziadek mógł pożyczyć mi swój dowód osobisty by nie musieć odwiedzać biblioteki razem ze mną. Fizycznie i tak założyłam kartę, ale w systemie mam 83 lata, a nie 17, co uspokaja instytucję.
Wypożyczalnia filmów nie jest tak wyrozumiała jak biblioteka. Jedyną możliwością, abym mogła pożyczyć film jest zapłacenie kaucji sięgającej 40zł lub przyprowadzenie rodziców, którzy podpiszą mój wniosek o kartę. Oczywiście, mogłaby to być także moja 18- letnia siostra, gdybym taką miała, bo posiadanie dowodu czyni ją bardziej wiarygodną od siedemnastolatki.
Mogłabym mieszkać sama, uczyć się i pracować. Bez trudu mogłabym znaleźć sklep, w którym kupię piwo i nikt nie zapyta mnie o dowód. Może się jednak okazać, że to pytanie padnie kiedy chcę przeczytać książkę lub obejrzeć film, a wtedy... nie mam szans.

Julia Ślęzak

czwartek, 23 września 2010

Jak się bawią panie 50 plus

- Jest artykuł o zgredach w dzisiejszej „Wyborczej” – oznajmia Lena. – Piszą, że jesteśmy przyszłością Polski!
 - Święta racja. Zawsze to powtarzam – z dumą potwierdza Ela.

Obie panie mają lat 50+ i uczestniczą w Dress Party, zorganizowanym przy ulicy Szpitalnej przez Fundację na Rzecz Kobiet JA KOBIETA oraz stowarzyszenie „mali bracia Ubogich”.
Oprócz nich, na Szpitalną przybywa kilkanaście innych pań. Część z nich jest związana z Fundacją JA KOBIETA i portalem kobieta50plus.pl, część z organizacjami pozarządowymi ze Szpitalnej, część ze stowarzyszeniem „mali bracia Ubogich”, a trochę jest jeszcze skądinąd.

Przez chwilę uświadamiam sobie, że na tej imprezie to ja będę mniejszością- dwudziestka na spotkaniu pięćdziesiątek! Gdy wchodzę do sali, witają mnie zaciekawione spojrzenia. Wyraźnie odstaję od normy. To niecodzienne uczucie i trochę mnie uwiera. Jeszcze więcej daje mi do myślenia. Osoby 50+ z mojego otoczenia to rodzice albo ich znajomi, którzy na wspólnych spotkaniach skupiają na nas, młodych, dużo uwagi. Ale na Dress Party to nie ja jestem przedmiotem zainteresowania. Nikt nie wypytuje mnie o studia, podróże, plany na życie. Tutaj gwiazdami są kobiety 50+. Są wspaniałe: ciekawe, zabawne, pełne życia i pomysłów. Świetnie się bawią bez nas, dwudziestolatków. Ze spotkania wychodzę z dobrą energią i głową buzującą od wina i pokoleniowych przemyśleń.

Panuje luźna, przyjemna atmosfera, w której szybko zawiązują się nowe znajomości. Na stole kawa, herbata i słodkości domowej roboty. Na początku – warsztaty robienia biżuterii. Prowadzą je Ola i Ania, wolontariuszki ze stowarzyszenia „mali bracia Ubogich”. Doradzają, jak łączyć ze sobą kolory i uporać się z technicznymi sprawami. Do własnoręcznego robienia ozdób przekonują się nawet najbardziej nieprzejednane osoby. W rezultacie powstają najróżniejsze kolczyki, które uczestniczki warsztatów zabierają ze sobą na pamiątkę.

W drugim pokoju trwa wycena. Zaraz zacznie się kiermasz. Każda z pań przyniosła trochę nieużywanych ubrań, książek lub biżuterii. Będą sprzedawane po kilka – kilkanaście złotych, a dochód ze sprzedaży wspomoże Forum 50+. Ale to za chwilę. Najpierw śpiewamy „sto lat” jednej z uczestniczek spotkania, która właśnie obchodzi swoje 50+ urodziny. Na jej cześć na stole pojawia się kilka butelek wina, więc robi się coraz weselej.

Po urodzinowych śpiewach pora na losowanie. Każdy bilet wstępu jest równocześnie kuponem w loterii. Można wygrać proszki do prania, album, kosmetyki... a główną nagrodą jest butelka Johnnie Walkera.
I wreszcie kiermasz, czyli główna część programu. Do kupienia są książki i ozdoby, a przede wszystkim ubrania. Za ścianą powstaje przymierzalnia. Wszędzie panuje wesoły rozgardiasz, słychać okrzyki zachęty i zachwytu nad kreacjami. Niektóre z pań wychodzą obładowane łupami.
Impreza powoli zmierza ku końcowi. Słychać podziękowania za wspaniale spędzony czas. Udało się zebrać 526 złotych dla Fundacji na Rzecz Kobiet JA KOBIETA, które zostaną przeznaczone na opłacenie czynszu. Następne spotkanie już niebawem.

Zuzia Mączyńska

O dress party można też przeczytać tu w relacji napisanej przez Elę Dumanię.

środa, 1 września 2010

Dołącz do redakcji miedzypokoleniowej!

Uwaga! Uwaga!
Redakcja międzypokoleniowa ogłasza nabór na stanowisko: dziennikarz*.
Jeśli jesteś pomysłowy, dyspozycyjny, masz 15 - 95 lat i lubisz pisać, zwłaszcza o Warszawie i jej dostępności dla wszystkich grup wiekowych - redakcja międzypokoleniowa jest na Ciebie!

zdjęcie: Marta Zabłocka
  
Przyjdź i sprawdź, czy ci się u nas spodoba.

Kim jesteśmy i co robimy:
Tworzymy redakcję międzypokoleniową, żeby wymieniać się doświadczeniami dziennikarskimi. Jesteśmy w różnym wieku i mamy rożne spostrzeżenia.

Tropimy warszawskie inicjatywy międzypokoleniowe i zastanawiamy się czy nasze miasto jest im przyjazne. Spotykamy się z ciekawymi osobami, dyskutujemy, robimy zdjęcia, piszemy.
Już teraz możesz dołączyć do redakcji międzypokoleniowej.

Jeśli masz pomysł na wywiad, artykuł, felieton, reportaż, sondę, skontaktuj się z nami!
Jeśli znasz przyjazne seniorom miejsca i warto by poznali je inni, skontaktuj się z z nami!
Jeśli znasz ciekawe opowieści o Warszawie sprzed lat, skontaktuj się z nami!

Na zgłoszenia czekamy do 22 września.

wypełnij formularz i wyślij do nas

dodatkowe informacje:
telefon 516 543 707
mail: redakcja.miedzypokoleniowa@e.org.pl

*Redakcja międzypokoleniowa to projekt społeczno -edukacyjny, a nie propozycja pracy.

Wracamy po wakacjach do Warszawy!

Wakacje już za nami. Szybko minęły.

Wracamy do regularnych spotkań, warsztatów i pisania.

Już jutro wybieramy się na spotkanie promocyjne nowego kwartalnika „Cwiszn”.

W ramach odbędzie się dyskusja panelowa nt. „Czy potrzebna jest dziś gazeta poświęcona kulturze jidysz?”
Klub Mamele, Plac Grzybowski 12/16, godzina 19.00
Wstęp wolny

W spotkaniu udział biorą: Gołda Tencer – wydawca, prof. Paweł Śpiewak oraz redakcja kwartalnika – Karolina Szymaniak – redaktorka naczelna, Katarzyna Kazimierowska – sekretarz redakcji, Barbara Klicka, Agata Kondrat, Anna Szyba; prowadzenie: Jarosław J. Szczepański.

Kwartalnik Cwiszn wydawany przez Fundację Shalom, powstał by nawiązywać dialog między współczesnością, a przeszłością oraz włączyć kulturę jidysz w obieg współczesnej kultury polskiej. Na łamach czasopisma będzie prezentowana zarówno dawniejsza, jak i współczesna literatura jidysz w przekładach na polski oraz wybrane teksty w oryginale. Znajdą się w nim również analizy zjawisk z różnych dziedzin kultury – sztuk wizualnych, teatru i filmu. W kwartalniku nie zabraknie też rubryki lingwistyczno-edukacyjnej, archiwaliów, artykułów poświęconych wydarzeniom Marca ‘68 oraz recenzji.

zapraszamy!