czwartek, 30 września 2010

Czyje te ogary?

Niedawno usłyszałam w radio młodą redaktorkę, która powiedziała tak: „Jak mawiał nasz wieszcz,
Adam Mickiewicz, ogary poszły w las”. Ręce mi opadły, albo jak mówi młodzież – kopara. Napiłam się
wody i oprzytomniałam.

Co mnie tak wzburzyło? To, że młoda osoba myli Żeromskiego z Mickiewiczem? A cóż w tym
dziwnego, skoro ludzie nie czytają książek. Z różnych powodów. Młodzi, bo je nudzą, starzy – bo są
za drogie, bądź wzrok nie pozwala. Ja też nie czytam, a przyczyną są oczy. Bardzo nad tym boleję.

Na moim biurku leży stos książek nagranych na płyty i zabieram się do nich dość opieszale. Taka książka na krążku wymaga oprzyrządowania. Mam odpowiednie urządzenia, ale brakuje mi akurat baterii, albo ochoty oplątać się kabelkami i siedzieć ze słuchawkami na uszach. Co innego normalna książka
- ta nie potrzebuje niczego prócz oczu. Można ją czytać w dowolnych, najdziwniejszych miejscach.

Przyjemnie szeleści przy przewracaniu kartek. Jeśli czegoś nie zrozumiałam lub zapomniałam, zawsze
mogłam wrócić do poprzedniej strony, bez przewijania, naciskania guzików i dodatkowych czynności.

Słowem, książka i ja współżyłyśmy ze sobą cicho, spokojnie i intymnie.
W moim domu książki są wszędzie. Odkurzam je starannie, biorę do ręki, potrzymam chwilę i odkładam na swoje miejsce. Wpadam w złość gdy jakaś kuma pożyczy którąś z nich i nie oddaje.

Nie potrafię sobie wyobrazić domu bez książek, za to wypełnionego gadającą elektroniką.
A swoją drogą, jak ubogie byłoby życie osób niewidomych, gdyby nie mogły korzystać z dobrodziejstw książek mówionych….

Elżbieta Narbutt  - Eysmont

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz