piątek, 20 sierpnia 2010

Międzypokoleniowa zielona polemika

Marta i Elżbieta są w Amsterdamie.
Elżbieta ma lat 60 plus, Marta dwa razy mniej. Wprost z naszej Redakcji Międzypokoleniowej wybrały się na wakacje do Amsterdamu. Przesyłają kartki i pozdrowienia. Dziś wdały się w krótką polemikę na temat  zieleni w Amsterdamie.

Zdaniem Elżbiety:

MIASTO BEZ TRAWNIKÓW? – byłam zdegustowana, gdy mieszkanka Amsterdamu oświadczyła, że ich tu nie ma. Kochani! Byłabym za likwidacją trawników w Warszawie w zamian za 1/10 tego, 
co jest tutaj.

Bo wyobraźcie sobie, że nieomal każda kamienica ma swój własny kwietnik, tu przy murze, na chodniku. Co prawda są to kwietniki o śmiesznej długości, bo mur długi na max 4 okna, i jeszcze śmieszniejszej szerokości: 20, 30, w porywach 40 cm. Ale jest w nich ziemia i wszystkie możliwe gatunki kwiatów, pięknie kwitnące krzewy, a tu i ówdzie nawet drzewa!


Ale to nie koniec. Na amsterdamskiej ulicy co krok stoją donice z kwiatami. Kamienne, betonowe, murowane, drewniane, białe, bezbarwne, kolorowe – a ze wszystkich bucha zieleń i kwiatki wszelkiej maści. Tulą się one do murów, oplatając je miłośnie, i zdobią taką gamą wszelakich barw, że aż zżera zazdrość.
Bo czy ktokolwiek w Polsce widział w środku miasta malwy albo słoneczniki? Przecież to są kwiaty wiejskie, par excellence! A one sobie tutaj strzelają w amsterdamskie niebo jak, nie przymierzając, w Duckiej Woli  w niebo mazowieckie. A nie mogłyby tak w Warszawie, w niebo nadwiślańskie?

tekst: Elżbieta Kisielewska
zdjęcia: Marta Zabłocka.


Zdaniem Marty:
Jeśli jesteś w Amsterdamie i masz ochotę na dobrą trawę – wybierz się do któregoś z parków. 
Poza nimi trochę o nią ciężko. Choć imponująca jest umiejętność mieszkańców do zazieleniania miasta.

Kwiaty w doniczkach, na barkach.


 Prosto z ziemi przy wejściach do domów. W byle czym.


Na ścianach budynków.


Jednak jest jeszcze sporo miejsca do zagospodarowania.



Moja redakcyjna koleżanka – Elżbieta Kisielewska - gotowa jest pozbyć się wszystkich warszawskich trawników w zamian za 1/10 zieleni, która jest w Amsterdamie. A przecież każda z tych stolic ma zupełnie inny charakter. W chaotycznie zabudowanej Warszawie przeważa murawa. W stolicy Holandii, pełnej
barek i kamienic (przede wszystkim w centrum), łatwiej postawić na schodach lub chodniku kwiatek. Większe nasycenie roślinnością jest w stronę obrzeży miasta, gdzie częściej można natknąć się na domki.
Ale tu także byłabym ostrożna, jeśli chodzi o wpadanie w zachwyt. Na szczęście nieczęsto, ale można trafić na takie „cudeńka”:



Dlatego rozważania Kisielewskiej kojarzą mi się z dylematem: czy lepiej nie mieć ręki, czy nogi? Ale po co? Moim zdaniem większy sens ma zrobienie w Warszawie porządku z psimi kupami, żeby zieleń była zielona 
a nie brązowa. Protest przeciwko kolejnym parkingom. Dbanie, aby nie rozjeżdżać tego, co już rośnie.
Do tych, którzy jednak już dzierżą w ręku łopatę i grabie, żeby zacząć proces likwidacji stołecznych trawników, apeluję: spróbujcie przysiąść sobie na malwie dumnie strzelającej
w niebo i poczytać książkę, albo umówić się na niej na piknik z przyjaciółmi! Czy rzeczywiście będzie Wam tak dobrze, jak na murawie?

tekst i zdjęcia: Marta Zabłocka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz