poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Londyn dla turystów, niekoniecznie dla seniorów

Metro Warszawskie ma jedną linię liczącą 21 stacji. Metro londyńskie ma 12 linii i 275 stacji. To wystarczy, by przerazić osobę, która zwykła błądzić nawet w warszawskim metrze. Jak to się stało, że podczas samotnej podróży do Londynu pierwszy raz zgubiłam się dopiero… po powrocie na lotnisko Okęcie?

To pytanie zainspirowało mnie do skonfrontowania podróży komunikacją miejską w centrum stolic Polski i Anglii. Londyńskie metro jest najstarszym metrem na świecie, zaś warszawskie dopiero czeka na wybudowanie drugiej linii. Prawdopodobnie nie powinno się ich porównywać. Warto jednak przyjrzeć się Anglii i zobaczyć co sprawia, że podróż tam jest znacznie wygodniejsza: Londyn zwiedzam spokojnie i przemieszczam się szybko.


Po pierwsze: mapy i oznaczenia bombardują podróżnych z każdej strony. Wystarczy czytać, a nawet wręcz odróżniać kolory, by wydostać się z gąszczu podziemnych korytarzy i trafić dokładnie w to miejsce, do którego zmierzamy, i to bez zbędnego zatrzymywania się, panicznego rozglądania i nerwów. Kieszonkowy rozkład linii czeka na nas na każdej stacji, można więc zaplanować trasę na własnej mapce.

Po drugie: nazwy najczęściej odwiedzanych przez turystów i przydatnych mieszkańcom miejsc w mieście towarzyszą nazwom ulic na drogowskazach. Wiedząc gdzie chcę dotrzeć, nie muszę znać nazw wszystkich ulic, które mijam po drodze, żeby wyjść ze stacji metra odpowiednim wyjściem!

Po trzecie wreszcie: w większości punktów, w których czuję, że nie wiem gdzie iść dalej, pojawia się drogowskaz lub mapa. To czyni spacerowanie po Londynie całkiem przyjemnym. W Warszawie zdarza mi się zazwyczaj biegać szaleńczo w poszukiwaniu nazw ulic i numerów budynków.


Pomimo wyraźnej przewagi londyńskiej komunikacji w kwestii organizacji i komfortu podróży, nie we wszystkim jest ona lepsza od warszawskiej. W godzinach szczytu w londyńskim metrze panuje tłok i przekraczająca normy temperatura, a wchodząc do autobusu widzimy duży znak upominający o ustępowaniu miejsc osobom starszym. Rzadko jednak spotyka się kogoś kto się do niego stosuje…

tekst i zdjęcie Julia Ślęzak

czwartek, 26 sierpnia 2010

Czy Amsterdam jest przyjazny osobom 55+?



 Trudna to sprawa, bo chodząc po tym mieście, widzi się głównie ludzi z mapami, więc na pewno nie są to amsterdamczycy. Ale ci z mapami mają często dużo lat, wiec skoro tak tłumnie tu przyjeżdżają, to chyba nie narzekają na brak wygód. W Warszawie widać ich niewielu, chociażby dlatego, że chodząc po niej w ogóle nie ma gdzie przysiąść, by odpocząć. Wiem, co mówię, doświadczyłam tego wielokrotnie.

W Vondelparku nie widziałam na ławce nikogo, kogo mogłabym określić mianem staruszka/staruszki.
I zjawisko paskudzenia trawników rozkruszonym chlebem dla gołębi, czym starsi zajmują się w Warszawie tak namiętnie, tutaj w ogóle nie występuje.
Osoby 55+ + + widziałam głównie na rowerach, więc zachodzi pytanie, jakim mianem należy określać ich poważny wiek. U nas takiego problemu nie mamy, sport rowerowy nieomal nie istnieje.
A jeśli z jakichś powodów 55+ nie mają rowerów, to widziałam rowerowe taxi, które wiozło panią w takim właśnie wieku. U nas byłoby to ekstremalnie niebezpieczne.
I w ogóle ludzie z siwymi włosami wyglądają tak rześko, że samo pytanie o wiek mogłoby być wysoce nietaktowne. Wiekowa sprzedawczyni w artystycznej galerii w dzielnicy Jordan była ubrana tak niekonwencjonalnie, że skutecznie konkurowała z najnowszą młodzieżową modą.
Starsi zapewne cieszą się powietrzem z minimalną ilością wyziewu spalin, odwrotnie niż warszawiacy.
Oraz spokojem miasta, w którym nie występują nocne ryki motocyklistów, tak eksponowane na głównych ulicach naszej stolicy.
Oraz możliwością korzystania z lekkich konstrukcji wspomagających chodzenie, na których można umieścić zakupy, a także usiąść . Także z małych, zwrotnych pojazdów inwalidzkich, widocznych na ulicach w niemałej ilości.

A z drugiej strony widzę dla 55+ przeszkody tak drastyczne, że aż mną wstrząsa:
1 – amsterdamskie schody!!! Jak oni na nie wchodzą?! Ja też jestem 55+, ale niesie mnie po tych stromizmach i skrętach radość z powodu wakacji w tym mieście. No i lekko ubrana jestem, i bez bagaży spożywczych. A oni cały rok tak? W ciężkich zimowych butach? Z siatą zakupów? Straszne.
Więc stwierdzam, że u nas schody wygodniejsze są.
2- nie ma zniżek do muzeów dla 55+ zagranicznych. Ale to akurat rozumiem. Im by się nawet w głowie nie zmieściło, ile można, czyli ile nie można kupić ich biletów za polską emeryturę. Oni całe pokolenia liczyli, a myśmy się bili. Kto w tej sprawie ma lepiej, pozostawiam bez odpowiedzi.
A dopisek w tej sprawie jest taki: zniżek nie ma, ale jest całoroczna karta muzealna dla wszystkich, która znakomicie ten brak rekompensuje.

Elżbieta Kisielewska

środa, 25 sierpnia 2010

Weselne Signum temporis

Trochę spóźnione z powodów technicznych, za co przepraszamy, ale wciąż aktualne pozdrowienia 
i refleksje Elżbiety z pewnego przyjęcia weselnego w Koszalinie - przerwą na chwilę serię pocztówek z Amsterdamu.

Lipcowe pozdrowienia z koszalińskiego bywają nadmorskie, nadjeziorne, lub śródleśne. Moje są…unijne plus. Bo pozdrawiam z wesela, na którym bawiło się 60 osób: z Polski, Niemiec, Szwajcarii, Turcji, Mongolii, Rosji, Anglii i USA. Panna Młoda - Gosia, lat 31- absolwentka warszawskiego SGH oraz Uniwersytetu w Mainz, pracuje dla klientów prestiżowej niemieckiej firmy audytorskiej. Właśnie awansowała na dyrektora. Pan Młody – Pascal, jest Niemcem, ma 32 lata i kończy właśnie pracę doktorską. Rodzice Nowożeńców: Gabi, Uli oraz Krystyna i Marian czekali na ten moment sześć lat. Bo młodzi ciągle, od rana do wieczora, byli zajęci: studiowaniem, pracowaniem oraz przelotami między europejskimi i amerykańskimi klientami. Widywali się tylko w weekendy, zmęczeni oczywiście. Urlopy poświęcali na zwiedzanie świata. Więc nie dało się wcisnąć w grafik coś tak absorbującego jak ślub.

Poza tym, dla Panny Gosi zawsze najważniejsze były książki. Rodzice zastanawiali się, czy nie jest nazbyt poważna, nazbyt pracowita, nazbyt – rzec by można, naukowa. Pocieszali się, że jest także piękna i inteligentna, wiec…
A Pascal, no cóż… przy swojej zawodowej pasji i niebywałym perfekcjonizmie miał naprawdę ciągle coś do zrobienia!

Wreszcie tych dwoje straszliwie zapracowanych, ciągle w drodze, w biegu, wiszących na komórkach i notebookach - znalazło czas na ślub! A chcielibyście wiedzieć, jak się poznali? Otóż na konferencji, poświęconej państwom Europy Środkowej. Prowadziła ją Gosia. Z konferencji wrócili razem.

Na weselu bawili się przyjaciele i znajomi ze studiów i z pracy oraz ich dzieci. Trzy i czteroletnie sypały kwiatki na nowożeńców, potem baraszkowały. Niemowlaki pełzały po trawie. Pięciolatek śmigał między stołami na plastikowym autku. Starsi sypali ryż, potem jedli, pili i rozmawiali. Wiecie co? Mimo wielu toastów, nikt się nie upił.

Kochani! Zakończenie mojej kartki może być ideolo: Jeszcze Unia nie zginęła, póki żyje miłość! Albo emotion: Make love, not war! Albo dramatic: Przez tydzień przed weselem były porażające upały. Na godzinę przed weselem szalała wichura i lał deszcz. Podczas wesela pogoda była stateczna, za to często następowały przerwy w dostawie wody i elektryki.

Jako gość 55+ ofiarowałam Państwu Młodym album z juweniliami Panny Młodej, które przechowywałam przez ponad ćwierć wieku. Byłam strasznie dumna: nikt nie wymyśli lepszego prezentu! Niestety!!! Tatuś Pana Młodego, także 55+, prześcignął mnie! Pokazał fotografie swojego synka za pomocą… POWER POINT-a!
Nie, nie chodzi o to, że nie potrafię. Potrafię! Ale dlaczego na to nie wpadłam?!

Elżbieta Kisielewska

wtorek, 24 sierpnia 2010

piątek, 20 sierpnia 2010

Międzypokoleniowa zielona polemika

Marta i Elżbieta są w Amsterdamie.
Elżbieta ma lat 60 plus, Marta dwa razy mniej. Wprost z naszej Redakcji Międzypokoleniowej wybrały się na wakacje do Amsterdamu. Przesyłają kartki i pozdrowienia. Dziś wdały się w krótką polemikę na temat  zieleni w Amsterdamie.

Zdaniem Elżbiety:

MIASTO BEZ TRAWNIKÓW? – byłam zdegustowana, gdy mieszkanka Amsterdamu oświadczyła, że ich tu nie ma. Kochani! Byłabym za likwidacją trawników w Warszawie w zamian za 1/10 tego, 
co jest tutaj.

Bo wyobraźcie sobie, że nieomal każda kamienica ma swój własny kwietnik, tu przy murze, na chodniku. Co prawda są to kwietniki o śmiesznej długości, bo mur długi na max 4 okna, i jeszcze śmieszniejszej szerokości: 20, 30, w porywach 40 cm. Ale jest w nich ziemia i wszystkie możliwe gatunki kwiatów, pięknie kwitnące krzewy, a tu i ówdzie nawet drzewa!


Ale to nie koniec. Na amsterdamskiej ulicy co krok stoją donice z kwiatami. Kamienne, betonowe, murowane, drewniane, białe, bezbarwne, kolorowe – a ze wszystkich bucha zieleń i kwiatki wszelkiej maści. Tulą się one do murów, oplatając je miłośnie, i zdobią taką gamą wszelakich barw, że aż zżera zazdrość.
Bo czy ktokolwiek w Polsce widział w środku miasta malwy albo słoneczniki? Przecież to są kwiaty wiejskie, par excellence! A one sobie tutaj strzelają w amsterdamskie niebo jak, nie przymierzając, w Duckiej Woli  w niebo mazowieckie. A nie mogłyby tak w Warszawie, w niebo nadwiślańskie?

tekst: Elżbieta Kisielewska
zdjęcia: Marta Zabłocka.


Zdaniem Marty:
Jeśli jesteś w Amsterdamie i masz ochotę na dobrą trawę – wybierz się do któregoś z parków. 
Poza nimi trochę o nią ciężko. Choć imponująca jest umiejętność mieszkańców do zazieleniania miasta.

Kwiaty w doniczkach, na barkach.


 Prosto z ziemi przy wejściach do domów. W byle czym.


Na ścianach budynków.


Jednak jest jeszcze sporo miejsca do zagospodarowania.



Moja redakcyjna koleżanka – Elżbieta Kisielewska - gotowa jest pozbyć się wszystkich warszawskich trawników w zamian za 1/10 zieleni, która jest w Amsterdamie. A przecież każda z tych stolic ma zupełnie inny charakter. W chaotycznie zabudowanej Warszawie przeważa murawa. W stolicy Holandii, pełnej
barek i kamienic (przede wszystkim w centrum), łatwiej postawić na schodach lub chodniku kwiatek. Większe nasycenie roślinnością jest w stronę obrzeży miasta, gdzie częściej można natknąć się na domki.
Ale tu także byłabym ostrożna, jeśli chodzi o wpadanie w zachwyt. Na szczęście nieczęsto, ale można trafić na takie „cudeńka”:



Dlatego rozważania Kisielewskiej kojarzą mi się z dylematem: czy lepiej nie mieć ręki, czy nogi? Ale po co? Moim zdaniem większy sens ma zrobienie w Warszawie porządku z psimi kupami, żeby zieleń była zielona 
a nie brązowa. Protest przeciwko kolejnym parkingom. Dbanie, aby nie rozjeżdżać tego, co już rośnie.
Do tych, którzy jednak już dzierżą w ręku łopatę i grabie, żeby zacząć proces likwidacji stołecznych trawników, apeluję: spróbujcie przysiąść sobie na malwie dumnie strzelającej
w niebo i poczytać książkę, albo umówić się na niej na piknik z przyjaciółmi! Czy rzeczywiście będzie Wam tak dobrze, jak na murawie?

tekst i zdjęcia: Marta Zabłocka.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Urok amsterdamskiej kamienicy


Wejścia do stylowych kamienic są zdecydowanie warte uwagi!


Wąziuteńkie, bo kamienice mają szerokość trzech, najwyżej czterech okien. Jest to skutek decyzji z czasów rozkwitu miasta; w reakcji na ogromny boom mieszkaniowy, władze zabroniły budowy kamienic szerszych niż 8 metrów. Znalazłyśmy nawet taki budynek o szerokości jednego okna - ma 2,5 metra!


No więc kiedy rzucamy okiem w głąb wejścia widzimy, że ściany wzdłuż poręczy są pięknie przyozdobione! Czym? Dekoracyjną, najczęściej biało- niebieską lub biało- brązową ceramiką. Kłania się tu ponad czterystuletnia holenderska tradycja fajansu i porcelany, której znakiem są wyroby, znanej na całym świecie, manufaktury z Delft.

tekst: Elżbieta Kisielewska
zdjęcia: Marta Zabłocka

Wieści z Amsterdamu!

Pozdrawiamy z Amsterdamu, trochę spod słońca, a trochę spod parasola.

Po dwóch całodziennych spacerach informujemy, że wszystko, co najważniejsze, jest na swoim miejscu: kanały, rowery, Centraal Station, Nemo, Muzeum Madame Tussaauds, Dzielnica Czerwonych Latarni, 
a także Rembrandt. Tyle, że Pałac Królewski (postawiony na 13.659 drewnianych palach!) można oglądać jedynie w środku, bo na zewnątrz okryty jest wielką, szarą płachtą; a na międzynarodowym dworcu autobusowym w małej budce kilku rozweselonych piwkiem Polaków sprzedaje bilety Elbląg- Koszalin-
Amsterdam-Paryż i z powrotem, tanie jak barszcz , a dla 55+ jeszcze w dodatku z niemałym rabatem, więc przybywajcie, bo urok tego miasta ciągle trwa!
.
Rembrandt - najsłynniejszy mieszkaniec Amsterdamu
Wszystko, co warto zobaczyć, znajdziecie w przewodnikach Pascala, a my będziemy przysyłać Wam kartki o ciekawostkach i imponderabiliach, które nam wpadły w (dwupokoleniowe) oko.

pozdrawiają:
Elżbieta Kisielewska (tekst)
Marta Zabłocka (zdjęcia)

piątek, 13 sierpnia 2010

Pocztówki z wakacji!

Lato w pełni. Członkowie redakcji międzypokoleniowej rozjechali się po różnych zakątkach Polski i świata.
Odpoczywają, regenerują siły, ale też szukają inspiracji i obserwują miejsca, do których się wybrali.
Na wakacyjnych szlakach naszego zespołu znalazły się m.in Koszalin, Amsterdam, Filadelfia, Kenia.
Przez najbliższe tygodnie na naszym blogu ukazywać się będę pocztówki z wakacji. Pocztówki to forma pozdrowień i zapis różnorodnych spostrzeżeń z miejsc, do których z Warszawy pojechali członkowie redakcji.
Nasi dziennikarze przyglądają się miejscom i ludziom, komentują zjawiska, po prostu dzielą się swoimi wakacyjnymi przemyśleniami.

Zapraszam do czytania pocztówek!

Na początek z Kenii pisze o relacjach międzypokoleniowych Julia Ślęzak.

 Karolina Pluta

Hakuna Matata czyli nie ma problemu.


Kenia to miejsce odmienne od tych, które widzimy codziennie. Zapytano mnie jakie są tam podobieństwa w stosunku do Polski. Trudno jest wymyślić taką rzecz nawet po głębokim zastanowieniu. Naprawdę - wszystko jest inaczej.


Afryka kojarzy się z autorytetem seniora w rodzinie. Obserwując życie na wsi można zauważyć, że znaczenie wieku jest zakorzenione w tradycji. Najważniejsza jest osoba najstarsza. Sędziwy wiek oznacza doświadczenie i zasługuje na szacunek. Dzięki hierarchii wieku funkcjonuje rodzina. Ten porządek zaczyna się już wśród dzieci, starsze opiekują się młodszymi, a młodsze – najmłodszymi.
Obecność pokoleń nie wydała mi się jednoznaczna. Rzadko widziałam na ulicach osoby starsze. Tak rzadko, że zmusiło mnie to do rozmyślań nad międzypokoleniowością w kulturze tego kraju. Widuje się mnóstwo dzieci. Już bardzo małe samodzielnie zmierzają do szkoły w mundurkach lub bawią się przy drogach. Następnie widzi się dużą grupę ludzi, których wiek ciężko jest określić. Wszyscy są dorośli. Gdzie jest grupa osób starszych? Przychodzi smutna myśl, że nie spotyka się ich z powodu niskiej średniej życia, że ich po prostu nie ma. Jednak gdzieś muszą być, skoro zajmują tak ważną pozycję w kulturze.


Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że podział między pokoleniami nie istnieje. Chyba dlatego Kenia jest tak wyjątkowym miejscem. Tam zatrzymuje się czas, można złapać oddech. Mimo wszechobecnego niedostatku wszędzie jest wiele radości. Ludzie są życzliwi. Ulubione powiedzenie Kenijczyków to „Hakuna Matata” (suahili: „Nie ma problemu”). Takie nastawienie wśród ogółu sprzyja wyciszeniu, optymizmowi, może także zmniejszeniu podziałów? Między grupami społecznymi, między pokoleniami – między ludźmi. Pytanie o wiek nie jest tabu i jest ono jednym z pierwszych jakie zadaje się kobiecie. Nie zauważyłam, żeby pytający zważał czy odpowiedź to siedemnaście, dwadzieścia siedem czy pięćdziesiąt siedem. Jeśli o to chodzi to… nie ma problemu.

tekst i zdjęcia Julia Ślęzak.

czwartek, 5 sierpnia 2010

Miedzypokoleniowy spacer po Saskiej Kępie!

W ramach święta Warszawy - wrszw.pl 10 lipca wybraliśmy się na, zorganizowany przez kawiarnię Kępa Cafe architur czyli spacer po znanych i nieznanych zakątkach Saskiej Kępy, przygotowany przez Cezarego Polaka. Oprócz nas w spacerze wzięło udział spore grono Warszawiaków w każdym wieku!

Poniżej kilka zdjęć ze spaceru dla tych, którzy wtedy byli w innym miejscu.





 Członkowie redakcji z Katarzyną Czarnecką (w środku) dziennikarką Życia Warszawy, w oczekiwaniu 
na rozpoczęcie spaceru.
Cezary Polak, zaczyna opowieść o Saskiej Kępie.

Spacerowicze porzucają wygodne leżaki stojące przed Kępa Cafe i wyruszają na spotkanie z Saską Kępą.

Saską Kępę ogarnęły teraz remonty.
Dyskretny urok socmodernizmu. Elewacja szkoły podstawowej (Zwycięzców 7/9), zbudowanej w latach 1948-9 wg projekt H. B. Karpowiczów. Zachwyt spacerowiczów wzbudziła geometryczna dekoracja z cegieł nawiązująca do tzw. gotyku nadwiślańskiego i płaskorzeźba syrenki.
 Skręcamy w Elsterską, żeby zobaczyć jak mieszkał właściciel legendarnego Różyca.
Pod Willą Władysława Różyckiego, właściciela słynnego bazaru na Starej Pradze, spacerowiczów spotkała niespodzianka. Pofatygowała się do nas córka słynnego bazarnika i opowiedziała m.in. o odwiedzających jej dom wycieczkach.
Idziemy dalej.
Uczestnicy spaceru słuchają przewodnika.
Niektórzy robią notatki.
Mijamy charakterystyczny, drewniany dom przy Walecznych 37, zbudowany w 1880 roku.

 Absyda kościoła św. And. Boboli (Nobla 10).  Zbudowana po wojnie świątynia jest jedną z najciekawszych realizacji stylu gotyku modernistycznego w Warszawie.
Wnętrze kościoła św. And. Boboli. Uwagę spacerowiczów przykuło krzyżowo-żebrowe sklepienie oraz malowidła ścienne wykonane techniką sgraffito z freskiem, dzięki czemu przypominają mozaiki.

Niektórzy spacerowicze od razu oglądają zdjęcia, które zrobili.
Fragment betonowo-szklanej wieży mieszczącej klatkę schodową willi Avenariusów - Katowicka 7 A.
Dom, zaprojektowany został przez S. Barylskiego, B. Lacherta i J. Szanajcę. Sztandarowy przykład Kępskiej awangardy architektonicznej inspirowanej dokonaniami Waltera Gropiusa i Adolfa Meyera.
Daszek ze świetlikiem nad Tarasem willi Brzezińskich przy Obrońców 10.
 Powoli spacer dobiega końca.
Kończymy spacer w Kępa Cafe, a tam... próbują być jak Julio Cortazar i zapijają melancholię yerba mate.


zdjęcia przede wszystkim Marta Zabłocka, a także Marta Pawlaczek i Karolina Pluta.