wtorek, 23 listopada 2010

Wszystko może się przytrafić. Marcel Łoziński - recenzja razy 2.

Słowo, które pierwsze nasuwa się na myśl na widok małego Tomka to: rozkoszny. 
Chłopiec w kamerze Łozińskiego jest niezwykle sympatyczny, piekielnie, wręcz niewiarygodnie inteligentny, jak na swój wiek. W filmie dokumentalnym, pod tytułem “Wszystko może się przytrafić” Marcela Łozińskiego, gra pierwsze skrzypce. Na film składają się rozmowy Tomka, prywatnie syna Łozińskiego, z osobami starszymi napotkanymi przez niego w parku. Chłopiec ma sześć lat. Gdy spotyka starsze osoby, nawiązuje z nimi bezpośrednie i z dziecinnie szczere rozmowy, zadając pytania dotyczące egzystencji. Porusza kwestie starości i samotności. Zaczepione przez niego osoby czasami starają się zbywać jego dociekliwe pytania, przyjmują role mędrców, ale popadają też w chwile zadumy i poważnie opowiadają mu historie swojego życia. Są tu i wątki dotyczące problemów z alkoholem, rozstania i śmierci. Najczęściej jednak ludzie wspominają o życiu w samotności, o trudach i chorobach podeszłego wieku. Tomek zadaje pytania bezpośrednio, ma też swoje zdanie, podsumowuje często kluczowym dla filmu zdaniem: “wszystko się może przytrafić”. Film nieraz wywołuje na twarzy szeroki uśmiech, zmusza, zaraźliwym optymizmem Tomka, do śmiechu. Ale nie brakuje w nim też smutnych historii niektórych bohaterów filmu. Na pytanie, czy ten film jest
optymistyczny, mimo zachwycającego małego Tomka, po długiej redakcyjnej dyskusji nie padłą jednoznaczna odpowiedź.

Julia Ślęzak


Gdyby bohaterom filmu kazać znaleźć jakieś jasne promyki ich życia, mieliby z tym dużą trudność. Przerażająca jest ich gotowość do cierpienia, jego akceptacja.

Film zbudowany jest na kontrastach: młodość- starość oraz ruch – stagnacja. Zasada nieomal pospolita, ale - od pomysłu począwszy, poprzez scenariusz, dobór bohaterów, zdjęcia i dźwięk – zrealizowany jest on tak idealnie, że owa „pospolitość” sięga znaczeń najwyższego rzędu.

W aurze cudownej, kolorowej przyrody miejskiego parku obserwujemy chłopca, nad wiek bystrego, ale absolutnie naturalnego w odruchach, który zaczepia i rozmawia z bywalcami parku: starymi, przeważnie samotnymi ludźmi.

Od pewnego momentu zdajemy sobie sprawę, że tytuł filmu dotyczy wyłącznie młodego bohatera.
Tylko jemu może się jeszcze coś zdarzyć. Jego rozmówcom „zdarza się” tylko jedno: rozpacz starości: nie maskowana, wyraźnie dostrzegalna. Nie ma w nich cienia radości, cienia satysfakcji z przeżytego życia, 
z siebie, z niczego. Nie dotyka ich ani piękno parku, ani blask bijący od ich ślicznego, otwartego, inteligentnego rozmówcy. Jakby nie dopuszczali do siebie dobrych wrażeń, jakby one do nich nie docierały. Są zamknięci w skorupie jedynej bliskiej im aury - smutku. A jedynym przesłaniem, skierowanym do jasnego, otwartego na nich chłopca, jest chęć przekazania mu, jak ciężkie, jak pozbawione radości jest ich życie, życie w ogóle. Jeśli chcą mu podarować jakąś siłę, to jest to jedynie siła przekonania religijnego, równie pełna smutku. Jawi się ona jako kategoryczny, bezdyskusyjny nakaz.

Wierzę, że życie tych ludzi nie było łatwe. Jestem w ich wieku, wiem, że nasze pokoleniu nie dostało od życia wiele. Ale film Łozińskiego pokazał obraz złej starości: psychicznej, mentalnej, starości, która wyklucza 
z życia istnienie radości. To przerażająco prawdziwy obraz.

To film o starości w polskim wydaniu. W życiu tych ludzi niewątpliwie były dobre chwile. Ale oni nie umieją, nie mają potrzeby, im nieomal nie wypada tych radości szukać, wspominać je. Cechą polskiej starości bowiem jest samoudręczenie, nieomal masochistyczne.
 Radość i uśmiech w Polsce, to są wartości niegodne starości.

Gdyby bohaterom filmu kazać znaleźć jakieś jasne promyki ich życia, mieliby z tym dużą trudność. Przerażająca jest ich gotowość do cierpienia, wręcz jego akceptacja, brak odruchów ucieczki, szukania wyjścia.

Dlaczego więc podczas oglądania filmu Łozińskiego tak chętnie się śmiejemy? Bo z radosną rozkoszą patrzymy na super inteligentnego, super otwartego dzieciaka. To śmieje się w nas pewność, że sposób, w jaki jego wychowano uchroni go w przyszłości od przekleństwa samotności jego rozmówców.

Niedawno obserwowałam ich rówieśników w Amsterdamie. Też siwych, też ze zmarszczkami, też w parku. Ale nie siedzieli ze smutnymi, opuszczonymi twarzami. Nawet nie karmili ptaków starym chlebem. 
Wszyscy byli bardzo zajęci jazdą na rowerach.

Elżbieta Kisielewska

1 komentarz: